Przegląd Urologiczny 2006/1 (35) wersja do druku | skomentuj ten artykuł | szybkie odnośniki
 
strona główna > archiwum > Przegląd Urologiczny 2006/1 (35) > Bóg jest kompetentny

Bóg jest kompetentny

Spotkanie z ojcem Janem Górą, dominikaninem

W listopadzie 2005 roku w Licheniu odbyło się posiedzenie naukowe Komisji Urologicznej Komitetu Patofizjologii Klinicznej PAN, zorganizowane przez prof. Zbigniewa Kwiasa, przewodniczącego komisji. Przed posiedzeniem odprawiona została Msza Święta w intencji urologów. Część naukową posiedzenia poprzedziła konferencja ojca Jana Góry, dominikanina, duszpasterza akademickiego z Poznania, twórcy słynnych spotkań lednickich. Dominującymi wątkami konferencji było ojcostwo i odpowiedzialność w aspekcie znajdowania równowagi między tym, co ważne i dobre, a tym, co konieczne w życiu zwykłego, uwikłanego w codzienność człowieka. Ojciec Góra nawiązał również do fundamentalnych doświadczeń wypływających z osobistych spotkań z papieżem Janem Pawłem II, a także do przyjaźni z wybitnym pisarzem Romanem Brandstaetterem.

Fotografia 1
Ojciec Jan Góra wśród studentów podczas adwentowych rekolekcji w 2005 roku w Politechnice Warszawskiej.

Wystąpienie ojca Jana Góry w Licheniu, jego niezwykła duchowość, ekspresja, poczucie humoru, towarzyszące przekazywaniu prawd najważniejszych, wywarły ogromne wrażenie na wielu słuchaczach. Wtedy zrodził się pomysł, aby poprosić ojca Jana Górę o wypowiedź dla "Przeglądu Urologicznego". Do spotkania z ojcem Janem Górą doszło w grudniu 2005 roku, przy okazji głoszenia przezeń rekolekcji dla studentów w gmachu Politechniki Warszawskiej.

Proszę Ojca, wiele razy słyszałem o "zbawczym dziele Jezusa Chrystusa", ale te słowa mijały mnie, nie wzbudzając żadnych uczuć, aż nagle na Mszy świętej dla dzieci jakaś dziewczynka powiedziała: "Pan Jezus nas uratował".

I to cię ruszyło? Dobrze, bo rzeczywiście na każde czasy potrzebny jest inny język. Mówić nieustannie z Bogiem lub o Bogu, powiadali dominikanie, których założycielem jest św. Dominik (1221). Były to czasy walki z herezjami zagrażającymi Kościołowi i Europie, bo burzącymi porządek społeczny. Chaos społeczny, moralny rujnuje, jest przyczyną wojen, zamachów, upadku. Więc ruszyli w Europę wędrowni teologowie-kaznodzieje. Taka była potrzeba. Teraz widzę potrzebę nowego duszpasterstwa. Niektórzy powiadają: "Ojciec Góra w Lednicy robi show". Tymczasem dążę, by istotą spotkań był akt decyzyjny: wybór Chrystusa. A dla wielu strach jest Jego wybrać! Strach to emocje. Rodzą się z niechęci do myślenia w wierze. Znam osoby, które zwiedziły świat, a nie ma w nich żadnej refleksji. Wiara bywa dziecinna, emocjonalna. Powiedziałeś o uczuciach. Tu widzę niebezpieczeństwo fideizmu, który się pleni, a który jest rezygnacją wierzącego z rozumu. Ojciec nie przekaże Boga dziecku, jeśli jego wiara jest na poziomie czucia. Syn mówi: "Ty czujesz, a ja nie czuję". Dialog skończony. Przychodzi próba, i ów syn jest jak facet, który zakochawszy się w mężatce, pytał mnie: "Co mam robić?". "Stary, nie buduj swego życia na emocjach!". Uczucie bywa samowolne i nieobliczalne.

Co więc mam robić?

No właśnie, robić! Męczy mnie odpowiadanie na leniwe pytania. Ludzie pytają "Co robić?" i wracają do swojej codzienności, swoich jednodniówek. Czytaj i módl się. Używaj rozumu. Kijowski mówił o wierze postanowionej. Nie lękaj zwrócić się osobiście do Chrystusa. Więź z Chrystusem jest najważniejsza, bo Bóg jest osobą, nie pojęciem. Wiara jest spotykaniem Boga. Kobiety i mężczyźni mają w wierze swój blask, swoje piękno, swoją komplementarność. Trzeba też wiarę przełożyć na kulturę: na sposób ubierania się, wypowiadania, postawę. Ojcostwo! Czym jest, poczułem, gdy powiedziałem kiedyś do dziewczyny: "Mów mi Dzidek, ja tu będę robił duszpasterstwo". "Kolegów mam w klasie. Musisz być nam ojcem" - odpowiedziała. Często wspominam to zdarzenie, ponieważ zmieniło mnie. Chrześcijanin ma być ojcem. Postawa rodzicielska jest dowodem rozwoju duchowego. Wzajemnie rodzimy się do wyższych wartości. Nie tylko w zawodach z powołania trzeba osiągnąć poziom rodzicielstwa, nawet nie rodząc dzieci. Ja, nie posiadając dzieci, mam dzieci i mam je często bardziej niż ci, którzy je mają.

Czy lekarz wobec pacjenta też jest w jakiś szczególny sposób ojcem?

Nie też, ale na pewno. Ludzie, który przychodzą do mnie i do lekarza, znajdują się w sytuacji bezradności. Powinniśmy ich urodzić do nowej jakości życia. Zarówno lekarz, jak i ksiądz. Rodzicielstwo polega na tym, że dysponujemy sobą, dajemy siebie. Myślę, że najpiękniejsze, co ojciec może powiedzieć swojemu dziecku, ksiądz penitentowi, lekarz choremu, to: "Cokolwiek się wydarzy, ja jestem dla ciebie, zawsze będę czekał na ciebie". Najpiękniejsza postawa, którą osiąga się z ogromnym wysiłkiem. Bez postawy rodzicielskiej nie wyobrażam sobie dojrzałości męskiej i zawodowej. Ojcostwo to odpowiedzialność i autorytet wiedzy, kompetencji. Jest to wolność i władza oraz sprawiedliwość i miłosierdzie.

Na podobieństwo Boga, którego autorytet wynika z absolutnej kompetencji?

Bycie księdzem czy lekarzem wiąże się z autorytetem, który wynika z tego momentu starszeństwa. Nie żeby sobie czegoś dodawać, ale żeby ten drugi miał we mnie oparcie. Autorytet i odpowiedzialność. Odpowiedzialność. To jest najwyższe. I usadowiłbym je w głowie. Ale jest również władza i wolność. I usadowiłbym je w rękach. Władza i wolność to znaczy, że ma się władzę, a jednocześnie trzeba uszanować wolność tego człowieka. Wolność co do decyzji oddania się w nasze ręce. Wreszcie sprawiedliwość i miłosierdzie. Sprawiedliwość jeśli chodzi o tego człowieka, a miłosierdzie ze względu na naszą całą wspólnotę I usadowiłbym to w nogach. Podaję taki obraz, aby podkreślić, że to jest jakby organizm.
Ojcostwo człowieka wiąże się z przełamywaniem chęci bycia dla siebie. Koniec bycia dla siebie! Najpiękniejsze u rodziców jest oczekiwanie na powrót syna, u kapłana - powrót do Boga Ojca, u lekarza - na powrót chorego do zdrowia.

Niepokoi problem rywalizacji między synem a ojcem. Ktoś powiedział: "Pierwszym przeciwnikiem mężczyzny jest ojciec". Kiedyś popatrzyłem na swego starzejącego się ojca z uczuciem niechcianej satysfakcji: "Staje się jak dziecko. Będę silniejszy od niego".

Nie bądź Chamem! W Księdze Rodzaju opisane jest, jak Noe leżał pijany, a Cham naigrywał się ze swego ojca. Dwaj pozostali synowie, cofając się, aby nie widzieć nagości ojca, nakryli Noego. Każdy z nas dźwiga bezwstyd rodzica. Trzeba do tej wielkości dorosnąć; nie patrzeć na nagość rodzica, ale wycofać się i przykryć go płaszczem. Nie jest tak, że dzieci zamieniają się rolami ze starymi, niedołężniejącymi rodzicami. Rodzic do końca życia pozostaje rodzicem, ze wszystkimi konsekwencjami. Jak jest to ważne, świadczy, że Bóg ustanowił IV Przykazanie, błogosławiąc wypełniającym je. A jeśli wspominasz o rywalizacji... Między prawdziwymi braćmi, między chrześcijanami nie ma współzawodnictwa. Jest komplementarność. Jeden nie może zastąpić drugiego. Dopełniamy się.

"Katechizm" mówi, że IV Przykazanie obejmuje także przełożonych. Byłem zdziwiony, ponieważ tyle mówi się o partnerstwie!

W świecie demokracji jest za dużo koleżeństwa, partnerstwa, fałszywej równości. Ojciec nigdy nie jest partnerem. Ojcostwo wiąże się ze zwierzchnictwem, zwierzchnictwo z ojcostwem. Ojcostwo nie jest budowane na idei partnerstwa, ale hierarchii i miłości.

Fotografia 2
Ojciec Jan Góra w rozmowie z prof. Andrzejem Jakubiakiem

Czy Ojciec jest posłuszny?

Dominikanie składają tylko jeden ślub posłuszeństwa. W nim zawierają się pozostałe: ubóstwa i czystości. Posłuszeństwo jest źródłem nieodkrytej jeszcze w pełni, duchowej mocy nadprzyrodzonej. Wszystko, co osiągnąłem, osiągnąłem dzięki temu, że działałem w nurcie posłuszeństwa. Pojechałem do pracy z młodzieżą w wyniku posłuszeństwa przełożonym. Posłuszeństwo jest wielkim zabezpieczeniem osobowości, wielkim impulsem i duchową pewnością, że jestem na swojej drodze. Moje powołanie wiąże się z błahym na pozór wydarzeniem z dzieciństwa. Pewnego dnia, gdy wszedłem pod łóżko, aby złapać kota, nasza kucharka, Honorata, zawołała: "Jasiek, zostaw kota, masz być księdzem!". Ta stara kobieta obwieściła moje powołanie. Buntowałem się, że to powołanie nie wypłynęło ze mnie, z mojej głowy, ale że przyszło z skądś z zewnątrz, a ja miałem mu być posłuszny. Posłuszeństwo pozwala wypełnić życie tym, co najlepsze. Słyszałem od umierającego profesora: "Robiłem dużo. Za dużo! Ale nie robiłem tego, czego Bóg ode mnie oczekiwał". Bardzo ważne: nie robić dużo i nie robić za dużo, tylko to, co jest konieczne. To, czego Bóg ode mnie oczekuje. Dalej więc: posłuszeństwo jest źródłem wielkiej mocy. Daje dużo żywej wody, ale nie od zaraz. Ludzie w swej pysze, pragnący wszystko sobie zawdzięczać, nie zauważają tego źródła. Szkoda.

"Z miłości powstałeś, w miłość się obrócisz", mówi Ojciec. Mam wrażenie, że jest Ojciec nastawiony do natury człowieka i do świata, jak dominikanin św. Tomasz z Akwinu - wyjątkowo optymistycznie. Są jednak osoby, które na wieczność odwracają się od Boga.

Tak, to słowa mojego przyjaciela, śp. Romana Brandstettera. Pokazują, że wyszliśmy z ręki Boga Ojca, że byliśmy chciani i kochani. Nasz żywot nie jest obojętny, zmierzamy do przeznaczenia, którym jest Miłość. Wiem, skąd przyszedłem i dokąd zmierzam. Ja nie jestem na tym świecie bękartem ani przypadkiem. Wychodzę skądś i dokądś zdążam. Choćby moja rodzina i mój osobisty rodowód były nikczemne. Tak! Jestem człowiekiem nadziei. Nadzieja jest głębokim przekonaniem, że nie jesteśmy przypadkiem. To, co się dzieje, nawet jeśli wywołuje bunt lub trwogę, dzieje się w przestrzeni Bożej opatrzności. Obrócimy się w miłość. Nasze dojrzewanie do przyjęcia śmierci skończy się zmartwychwstaniem.

Starość może być dojrzewaniem do śmierci?

Swoją książkę o przemijaniu otwieram anegdotą, jak jeden z ojców, który znacznie przekroczył osiemdziesiąty rok życia, na moją prośbę, aby opowiedział o starości, odrzekł: "Drogi ojcze, niestety nie mogę ojcu w niczym pomóc, nie mam bowiem żadnego w tej materii doświadczenia". Życie duchowe podpowiada, że jest Boże rozwiązanie sprawy godności starości i niedołężności. Rozwiązanie to nie musi być ucieczką ani rozpaczą. Posłuszeństwo skłania do pogodnej zgody. W tejże książce wspominam zakonnika, który "odkrył", iż jest jednym z ostatnich potomków Prusów, ludu wymordowanego przez Krzyżaków. święcie w to wierząc, podobno poprosił przełożonych o zwolnienie z celibatu "aby mógł wzbudzić potomka i przekazać mu tę pruską świadomość". Przypomniano mu o ślubach zakonnych, o tym, że przecież ma braci z rodzinami i nakazano wytrwać w świętym powołaniu. Obok tego pewnego dziwactwa był prawdziwym kapłanem. Gdy śmiertelnie zachorował, w szpitalu obok niego leżał ostatni, którego nawrócił do Boga, młody chłopak Stanisław, którego wyspowiadał i któremu udzielił komunii świętej. Umierali równocześnie, złączeni węzłami, jakie rodzi Chrystusowe kapłaństwo. Kapłan ów był dla Stanisława jak ojciec, ponieważ zrodził go do życia wiecznego z Bogiem.

Wspomniał Ojciec o swej przyjaźni z Romanem Brandstaetterem. Czy mogę zapytać, jaki ona miała wpływ na życie Ojca?

To jest cała historia, którą opisałem w "Gościu wiecznego domu". W krótkiej wypowiedzi wielkie sprawy można bardzo spłaszczyć. Więc najpierw było spotkanie, zupełnie przypadkowe, z twórczością Brandstaettera, "przypadkowe" i tak mocne, iż po tym spotkaniu sprawa Jezusa z Nazaretu stała się jeszcze bardziej moją własną. Zrozumiałem, że wielcy poeci mówią za nas. I ja z pomocą poety uczyłem się Jezusa!
Bardzo ciekawie Brandstaetter mówił o swoim spotkaniu Jezusa: Ja nie byłem poganiniem, bym miał się nawracać. Po prostu uznałem Nowy Testament za całkowite wypełnienie Obietnicy Pańskiej zawartej w Starym Testamencie. Był niezwykle ciekawą, mocną osobowością. Uważał się za spadkobiercę żydowskich patriarchów, proroków, judejskich wyznawców Mesjasza, ale również za spadkobiercę Mickiewicza, Słowackiego, Wyspiańskiego. Wywołał ogromne zakłopotanie pobożnej szlachcianki, której oświadczył się i którą przekonał słowami z Pisma świętego. Oświadczyny te, opisane przeze mnie w "Gościu wiecznego domu" przebiegały tak: Pani zostanie moją żoną - powiedział do Reginy z Brochwicz-Wiktorówny. - To niemożliwe, bo ja jestem dobrze urodzoną szlachcianką, a pan jest Żydem... To jest po prostu w żaden sposób niemożliwe. - Dla Boga nic nie ma niemożliwego - odpowiedział Brandstaetter. I tą odpowiedzią zamknął jej usta. Taki był. Ale najważniejsze, że Roman Brandstaetter pokazał prawdę, że zbliżenie się do Chrystusa nie jest zdradą, lecz wypełnieniem. Cała jego twórczość, będąca fascynacją skupioną i skoncentrowaną wokół osoby Jezusa z Nazaretu, jest tego dowodem. świadczą o tym również listy wielu Żydów i nie tylko, którzy przyjęli chrzest, wiele zawdzięczając jego twórczości. Dzięki niemu ludzie chrzcili się, wychodzili z rozpaczy, powracali do Boga, który jest naszym najlepszym Ojcem.

Serdecznie dziękuję Ojcu za rozmowę.