Przegląd Urologiczny 2011/5 (69) wersja do druku | skomentuj ten artykuł | szybkie odnośniki
 
strona główna > archiwum > Przegląd Urologiczny 2011/5 (69) > Nagrodzeni na 41. Kongresie Naukowym PTU w Gdańsku

Nagrodzeni na 41. Kongresie Naukowym PTU w Gdańsku

Nagroda Zarządu Głównego PTU za najlepszą pracę adepta urologii prezentowaną na kongresie. Tytuł pracy: „Evaluating the effects of radical surgery for prostate cancer on function of the lower gastrointestinal tract using high-resolution anorectal manometry”

- Panie Doktorze, skąd wziął się pomysł na pracę urologiczno-proktologiczną?

- Pomysł pracy powstał dość dawno, gdy w pierwszym okresie specjalizacji pracowałem na Oddziale Chirurgicznym Szpitala Grochowskiego w Warszawie. Szefem tego oddziału był wówczas prof. Wiesław Tarnowski. Profesor Tarnowski uruchomił pracownię zaburzeń czynnościowych przewodu pokarmowego. Zwróciłem uwagę profesorowi na pacjentów po operacji stercza, którzy mieli problemy z układem pokarmowym, to znaczy z trzymaniem stolca. Profesor bardzo się zainteresował tym zagadnieniem. Zaczęliśmy szukać literatury na ten temat i okazało się, że jest dość skąpa. Profesor Tarnowski, w związku z moimi badaniami, zaproponował mi udział w szkoleniu z manometrii anorektalnej u prof. Romana Hermana, proktologa ze Szpitala im. Narutowicza w Krakowie.

- Czy kontynuuje Pan badania w tym kierunku?

- Tak. Badania nadal trwają i docelowo mają objąć 120 pacjentów, zgodnie z grantem CMKP. Staramy się wykorzystywać lepszą aparaturę, dlatego w marcu 2011 roku zakupiliśmy elektromiograf powierzchniowy do oceny zaburzeń unerwienia zwieraczy odbytu. Po szkoleniu będziemy używać tego urządzenia do bardziej szczegółowego wyjaśnienia problemu nietrzymania stolca. Dodatkowo pracujemy z ośrodkiem w Turynie nad opracowaniem sondy do elektromiografii zwieracza zewnętrznego cewki moczowej, co umożliwi nam identyfikację zwieraczowej przyczyny nietrzymania moczu po radykalnej operacji stercza.


Fotografia 1
 

- Kiedy zainteresował się Pan Doktor specjalizacją urologiczną?

- Cała moja przygoda urologiczna zaczęła się jeszcze przed okresem stażu dyplomowego. Na VI roku zacząłem odwiedzać Oddział Urologii w SPSK CMKP Warszawie przy ul. Czerniakowskiej w Warszawie, aby zapoznać się z przedmiotem i z pracą urologów. W czasie stażu podyplomowego zdobywałem doświadczenie na bloku operacyjnym Oddziału Klinicznego Urologii. Pracowałem też na oddziale chirurgicznym w szpitalu w norweskim miasteczku Notodden, leżącym 100 km od Oslo, a także oddziale urologii w norweskim Skien.

- Jak Pan wspomina współpracę z norweskimi kolegami? Czy pamięta Pan jakieś szczególne lub zabawne zdarzenie?

- Współpraca układała się bardzo dobrze. Miałem możliwość uczestniczenia w krioterapii raka stercza z prof. Bjerklund-Johansen oraz pierwszy raz zobaczyłem implantację protezy prącia. Zdziwiło mnie, że specjalista urolog samodzielnie wykonuje znieczulenie podpajęcze przed zabiegiem przezcewkowym. Operator określił to jako radzenie sobie z brakami anestezjologicznymi. Ponieważ znam język norweski, wielokrotnie byłem tłumaczem między pacjentami - mieszkającymi w Norwegii Polakami a personelem norwesko-szwedzko- -duńskim. Wielokrotnie byłem zachęcany do pozostania w Norwegii i mogłem rozpocząć tam staż podyplomowy. W październiku 2008 roku przebywałem również w północnej Szwecji w szpitalu uniwersyteckim Umea, gdzie uczestniczyłem w kursie PVP (photoselective vaporization of the prostate - fotoselektywnej waporyzacji stercza).

- A w Polsce?

- Po powrocie ze Skandynawii rozpocząłem w 2006 roku staż chirurgiczny i pracę w Pracowni Czynnościowej Przewodu Pokarmowego we wspomnianym Szpitalu Grochowskim, nie tylko lecząc pacjentów zgodnie z moim planem, czyli diagnozując ich po operacjach stercza, ale także po innych operacjach chirurgicznych, np. kobiety po cięciach cesarskich. Współpracuję z Kliniką Chirurgii Ogólnej i Przewodu Pokarmowego w naszym ośrodku, czyli w Szpitalu im. prof. W. Orłowskiego, której kierownikiem jest prof. Wiesław Tarnowski. Pragnę podkreślić, że profesor Tarnowski bardzo mi pomógł w pierwszym okresie mojej pracy. Nie miałem wtedy tak dużo kontaktów z urologami. Wspólnie z profesorem Wojciechem Pypno zachęcali kolegów, aby przysyłali mi swoich pacjentów. Obaj profesorowie poradzili mi, abym złożył wniosek o grant do CMKP, który otrzymałem. Jestem im bardzo wdzięczny za tę pomoc i wsparcie. Grant otrzymałem i w jego ramach kontynuuję badania.


Fotografia 2
 

Dr Marek Zawadzki
Dr Marek Zawadzki ukończył Akademię Medyczną w Warszawie w 2004 roku. Obecnie pracuje na Oddziale Klinicznym Urologii Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego CMKP im. prof. W. Orłowskiego w Warszawie.

- A jakie są Pana „marzenia urologiczne”?

- Wynikają one z porównania organizacji pracy w Skandynawii i w Polsce. U nas bardzo trudno oddzielić pracę kliniczną od naukowej, laboratoryjnej. Na przykład w Szwecji jedna grupa lekarzy tylko leczy pacjentów, druga ma tylko prywatną praktykę, trzecia zajmuje się wyłącznie szeroko pojętymi badaniami naukowymi. Chciałbym także, aby urologia współdziałała z innymi specjalizacjami klinicznymi. Myślę tu o rozwoju uroginekologii czy andrologii. Chciałbym, aby powstawały ośrodki szpitalne zajmujące się pełną diagnostyką i leczeniem niepłodnego mężczyzny, a nie tylko niepubliczne prywatne centra oferujące jedynie IVF/ICSI.

- Czy to na pewno dobrze, że na przykład lekarz naukowiec nie ma kontaktu z chorymi?

- Dla zaawansowanych projektów badawczych na pewno tak. I na pewno jest to lepsza sytuacja niż nasza, w której lekarz pracuje na oddziale, w prywatnym gabinecie lub państwowej poradni urologicznej i jeszcze próbuje prowadzić badania naukowe. Jednym lekarzem nie da się tych trzech spraw połączyć. Odbija się to albo na pacjentach, albo na zaangażowaniu w badania naukowe.

- Zwłaszcza że trzeba pogodzić pracę z życiem rodzinnym.

- Tak. Mam to szczęście, że moja żona nie pracuje w medycynie, zajmuje się naszymi dziećmi. Dziewięcioletnią Izabelą, która urodziła się, gdy byłem na czwartym roku studiów, i trzyletnim Bartoszem. Z córką jeżdżę na treningi piłki siatkowej. Mam 192 cm wzrostu, córka też jest wysoka. Podczas nauki w liceum grałem w III lidze siatkarskiej w Nowym Dworze Mazowieckim, pochodzę zaś z Pomiechówka.

- Jak Pan widzi kongresy naukowe PTU? Czy sugerowałby Pan wprowadzenie jakichś zmian uatrakcyjniających je?

- To już czwarty kongres, w którym uczestniczę. Myślę, że ustaliły one już swoją formę i nie warto jej zmieniać. Formuła wydaje się odpowiednia, zwłaszcza że organizowana jest Szkoła Urologii, dająca możliwość kontaktu edukacyjnego z lekarzami z zagranicy, poznawania tematyki zgodnie z wytycznymi europejskimi, zapoznawania się z formami leczenia czasem w Polsce jeszcze niestosowanymi. Bardzo fajne jest też, że możemy co roku się spotkać i podtrzymać znajomości, bo przecież my, młodzi urolodzy, powinniśmy znać się nawzajem.



Rozmawiał Augustyn Szczawiński