Przegląd Urologiczny 2007/2 (42) wersja do druku | skomentuj ten artykuł | szybkie odnośniki
 
strona główna > archiwum > Przegląd Urologiczny 2007/2 (42) > Nie musimy się wstydzić

Nie musimy się wstydzić

Z dr. Jarosławem Pinkasem, wiceministrem zdrowia, rozmawia Małgorzata Skarbek

Jak ocenia Pan rok pracy ekipy ministra Zbigniewa Religi w resorcie zdrowia? Jakie są sukcesy, jakie porażki?

Obserwując kolejne wydarzenia w ochronie zdrowia, można by powiedzieć, że nasze Ministerstwo Zdrowia jest trochę ministerstwem wojny. Przetrwanie wojny jest trudne. Toteż przetrwanie roku już jest sukcesem. Ale poważnie - nastąpiły duże zmiany. Po pierwsze wprowadziliśmy podwyżki płac, dla niektórych pracowników ochrony zdrowia bardzo znaczne. Nie dla wszystkich. Ale jak się dzieli pieniądze, to zawsze ktoś jest niezadowolony. My w resorcie mamy poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Według mojej oceny tzw. religówka to największa podwyżka w służbie zdrowia w historii Polski.
Następna sprawa to nasze inicjatywy legislacyjne, które porządkują rynek zdrowia. Najważniejsza z nich dla mnie, bo ją pilotowałem, to ustawa o ratownictwie medycznym. Ustawa obowiązuje od miesiąca [rozmawiamy pod koniec stycznia br. - przyp. MS] i mogę stwierdzić z całą pewnością, że początek jej funkcjonowania jest dobry.
Kolejne ważne kroki to: projekt ustawy o sieci szpitali, wstępne założenia do ustawy o ubezpieczeniach równoległych, o ubezpieczeniach komunikacyjnych, powołanie zespołu, który pracuje nad ubezpieczeniami pielęgnacyjnymi oraz szereg innych ustaw i rozporządzeń mniejszej wagi.
Rozmawiamy po 14 miesiącach mojej pracy w resorcie. Mam poczucie dobrze spełnianego obowiązku i ogromnej satysfakcji. Zmiany w tak skomplikowanej dziedzinie, jaką jest system ochrony zdrowia muszą być ewolucyjne, a nie rewolucyjne, nagłe. Uważam, że realizujemy je w sposób pryncypialny. Rzetelne przeanalizowanie tego, co prof. Religa mówił obejmując ten urząd i skonfrontowanie z faktami z tych 14 miesięcy (posługując się określeniem medycznym powiedzielibyśmy: opierając się na evidence base medicine), daje wiarygodną ocenę kierownictwa resortu. Jest ona jednoznacznie pozytywna.

Przejdźmy do szczegółów. Podwyżki były duże, ale lekarze są ciągle niezadowoleni. Nawet planują kolejne protesty.

Są środowiska niezadowolonych, ale są też grupy usatysfakcjonowanych ostatnimi regulacjami płac. W szpitalach klinicznych i podległych wojewodom podwyżki były bardzo wysokie. Wysokość podwyżek zależała też od sposobu zarządzania placówką. Nasze kadry menedżerskie są coraz lepsze, ale nie doskonałe. Myślę jednak, że lekarze powinni pamiętać o perspektywie, jaka właśnie ostatnimi podwyżkami się przed nimi otworzyła. Czy byli zadowoleni 5-7 lat temu, gdy nie było żadnych podwyżek? Wydaje mi się, że do planowania akcji protestacyjnych pobudza środowisko lekarskie - paradoksalnie - obecność na stanowisku ministra skutecznego polityka. środowisko sądzi, że w ten sposób może go stymulować do załatwiania następnych podwyżek. Wiemy, że nie ma niczego gorszego niż strajk w ochronie zdrowia, bo zwykle dwie strony są w nim przegrane: protestujący i ci, którzy są zakładnikami, czyli pacjenci. Dochodzi do coraz większego rozdźwięku między środowiskiem a administracją, lekarzami a pacjentami. To nie jest dobre. Uczciwie mówimy: w najbliższym roku nie można dać lekarzom więcej środków finansowych. Będzie to możliwe, gdy zbudujemy cały system: ubezpieczenia dodatkowe, koszyk świadczeń gwarantowanych, krajową sieć szpitali, która spowoduje, że nie będzie dyspersji środków, trafią one tam, gdzie powinny. Szpitali w Polsce jest za dużo, nie trzeba ich zamykać, ale transformować. Mamy za mało łóżek długoterminowych. Po takich zmianach znajdą się pieniądze. Nadal jesteśmy krajem biednym. To, co osiągnęliśmy w ostatnich latach, jest dużym skokiem. Mamy medycynę na europejskim poziomie, opartą jednak - przyznaję - na wyzysku pracowników.

Uważam, że lekarze robią rzeczy nadzwyczajne, nie otrzymując za to odpowiedniej zapłaty i nie trzeba mnie przekonywać, że powinniśmy walczyć o swoje. Ale są inne metody upominania się, nie protesty czy strajki, które utrudniają dialog, budują barykady. Jest kilka inicjatyw, których realizacja sprawi, że przybędzie pieniędzy w systemie. Dobrze byłoby, gdyby środowisko lekarskie wsparło te inicjatywy.

Fotografia 1
 

Ustawa o ratownictwie medycznym była od dawna oczekiwana. A teraz pojawiły się głosy, że została wprowadzona za wcześnie, bo nie mamy ratowników medycznych. Co Pan o tym sądzi?

Ustawa nie jest przygotowana na wyrost, wprowadza długie okresy przejściowe. Ustawa dopuszcza posługiwanie się dwoma systemami zespołów ratowniczych, podstawowym i specjalistycznym. Mamy określony zasób pracowników, którzy mogą pracować w karetkach. Ustawa nie wyrzuca z nich lekarzy. Kształcimy coraz więcej ratowników w akademiach medycznych, znacznie więcej niż w latach poprzednich. Ci, którzy już ukończyli naukę, zdobywają doświadczenie. Zasadą tej ustawy jest działanie ewolucyjne. Nie mogliśmy czekać na jej wprowadzenie, aż wykształcimy odpowiednią liczbę ratowników. Co mieliby robić w tym czasie ci, którzy już zdobyli dyplom? Pracować jako sanitariusze? System ratownictwa osiągnie dojrzałość za kilkanaście lat. Może dopiero w następnym pokoleniu będzie funkcjonował tak, że odpowiednie służby posiądą pełną wiedzę i umiejętności, nie będą się bały ratować ludzkiego życia.
Od wejścia w życie nowych przepisów nie zanotowano żadnych niepomyślnych incydentów, choć służby ratownicze pracują pod wyraźnie wyostrzoną obserwacją mediów. Próbowano oceniać działanie ratownictwa przez pryzmat akcji po nieudanym skoku czeskiego narciarza na Dużej Krokwi w Zakopanem. Ale zaniechanie przywołania helikoptera nie było błędem, akcja została przeprowadzona prawidłowo. Zarówno pomoc na skoczni, jak i transport do Krakowa odbyły się zgodnie z regułami sztuki ratowniczej.

Jakie są perspektywy wejścia w życie nowych ubezpieczeń?

Dodatkowe finansowanie leczenia powypadkowego z ubezpieczenia OC wejdzie na pewno, zasili przede wszystkim szpitalne oddziały ratunkowe i te jednostki, do których trafiają ofiary wypadków. Każde takie zasilenie ochrony zdrowia to znaczna pomoc dla płatnika - NFZ, który może dzięki temu zakupić więcej innych usług. Ubezpieczenia równoległe, których projekt istnieje w tej chwili tylko w ogólnym zarysie, mogą być rozpatrywane po ustaleniu koszyka świadczeń gwarantowanych. Prace nad nim też dopiero trwają.
Powstał zespół opracowujący inny projekt - ubezpieczeń pielęgnacyjnych. Prace są zaawansowane, bo był on przygotowywany jeszcze zanim prof. Religa został ministrem. Przewiduje wprowadzenie niewielkiego podatku, płaconego przez wszystkich obywateli, który umożliwi stworzenie systemu usług pielęgnacyjnych dla osób w podeszłym wieku. Nasze społeczeństwo, podobnie jak wiele innych w Europie, dramatycznie szybko się starzeje. Ludzie starsi wymagają opieki pielęgnacyjnej nie tylko w szpitalach czy domach pomocy społecznej, także we własnych mieszkaniach. Usługi tego typu dawałyby bezpieczeństwo wielu ludziom starym, a jednocześnie łączyłoby się to z kreowaniem rynku pracy. Takie ubezpieczenia istnieją już w Niemczech, Holandii, Czechach. Problem opieki nad ludźmi starymi musi być rozwiązany. Pierwsza wersja tej ustawy, poparta kalkulacjami finansowymi, już wkrótce zostanie zakończona. Potem powinna otrzymać zgodę polityczną rządu i ministra finansów.
Z pewnością realizacja tego przedsięwzięcia podniesie jakość opieki zdrowotnej i stworzy dodatkowy rynek pracy. Będzie też szansą tworzenia oddziałów opieki długoterminowej w szpitalach.

Co systemowi opieki zdrowotnej da utworzenie sieci szpitali?

Ostateczne ukształtowanie sieci szpitali będzie trwać wiele lat. Znajdą się w niej te placówki, które spełniają kryteria jakościowe albo przesądzą o tym względy terytorialne. Kwalifikowaniem zajmą się specjalne zespoły. Tworzenie sieci nie oznacza, że ministerstwo chce na siłę doprowadzić do zamknięcia jakichś szpitali. Te, które znajdą się poza siecią, będą miały możliwość przekształcenia w placówki o pożądanym profilu w danym regionie. Mogą nadal świadczyć swoje usługi, również kontraktować je z NFZ, ale nie obligatoryjnie. Bycie w sieci daje placówce pewność finansowania jej działalności. Uporządkowanie tego z pewnością pozwoli lepiej gospodarować środkami finansowymi przeznaczanymi na usługi szpitalne.

Jaki jest stosunek ministerstwa do spraw prywatyzacji szpitali?

Sprywatyzowana podstawowa opieka zdrowotna, specjalistyka ambulatoryjna i stomatologia funkcjonują bardzo dobrze. W systemie ochrony zdrowia jest też miejsce dla utworzonych w ostatnich latach szpitali prywatnych. Ale ministerstwo nie planuje żadnych akcji prywatyzacyjnych szpitali publicznych. Takie propozycje budzą ogromne emocje wśród personelu. Jeśli gdzieś powstają projekty prywatyzacji, to jest to raczej sprawa organu założycielskiego placówki, jej rady społecznej i dyrekcji szpitala. Jeśli znajdzie odpowiedni mechanizm prywatyzacji i będzie wola polityczna, można to robić. Ministerstwo nie będzie przeszkadzać.

Są jednak przykłady pojedynczych oddziałów, które za zgodą właściciela sprywatyzowały się i doskonale funkcjonują.

Znam takie przykłady i wiem, że w tych placówkach są zadowoleni dyrektorzy, lekarze i pacjenci. Ale jest to sprawa indywidualnych decyzji, w tym również lekarzy, którzy podejmą ryzyko usamodzielnienia się. Takie procesy nie mogą być odgórnie sterowane.

Jakie jest miejsce specjalistyki w systemie ochrony zdrowia?

Są pewne dyscypliny, np. kardiologia, urologia, które wspaniale się rozwinęły i osiągnęły wysoki poziom, m.in. dzięki pasjonatom. Jednym ze znamion tego rozwoju jest szkolenie urologów, które jest kształceniem europejskim. Myślę, że nie ma takiej operacji urologicznej, której nie można przeprowadzić w Polsce. Wiem, że cały czas się zmienia i nadąża za światowymi trendami, widać to choćby w ograniczeniu dużych zabiegów operacyjnych na rzecz zabiegów mało inwazyjnych - laparoskopii, endourologii. Myślę, że właśnie dzięki temu urologia może stać się dziedziną pozaszpitalną, zawierającą kontrakty z płatnikiem na hospitalizacje jednodniowe. Będą to placówki publiczne lub prywatne. Pierwsze takie inicjatywy już są znane.

Od ponad 10 lat jest Pan bacznym obserwatorem i także uczestnikiem przekształceń w ochronie zdrowia. Wspomnę tu tylko Pana współudział w tworzeniu medycyny rodzinnej i wybór na pierwszego prezesa Kolegium Lekarzy Rodzinnych, potem pracę w Mazowieckiej Regionalnej Kasie Chorych w charakterze dyrektora ds. lecznictwa. Jak w tym czasie zmieniła się nasza ochrona zdrowia, w jakim kierunku idą zmiany? Co niosą pacjentowi?

Na pewno dzisiaj nasza ochrona zdrowia znajduje się na poziomie, którego już nie musimy się wstydzić. W naszej dziedzinie nie ma doskonałych rozwiązań. Gdyby były, cały świat przyjąłby jeden system. Dla pacjenta najważniejsza jest relacja z lekarzem, jego wiedza, umiejętności, może jego empatia. Takich lekarzy z pewnością mamy i coraz większa grupa pacjentów jest zadowolona. Dla mnie najbardziej przykry jest fakt, że tych dobrych stron ochrony zdrowia nie pokazujemy. Pokazujemy głównie patologie. Tymczasem 99 proc. polskich lekarzy pracuje rzetelnie, a 99 proc. pacjentów jest wdzięcznych za okazaną im fachową pomoc.
Polska ochrona zdrowia zmierza w dobrym kierunku. Mamy coraz większe nakłady, sprawniejszą organizację. Mamy też otwarte granice. Wiem, że nie wszyscy wyjadą. A część wyjeżdżających wróci, bogatsza również o doświadczenia. Z tych wyjazdów z pewnością powstaje wartość dodana. W ciągu najbliższych 10 lat ukształtuje się ostatecznie sprawny system ochrony zdrowia. Ale do tego potrzebna jest także większa świadomość społeczna. Społeczeństwo ciągle nie zdaje sobie sprawy z kosztów medycyny i z tego, że zachowanie dobrego stanu zdrowia to także, a może przede wszystkim, nasza osobista sprawa. Przerzucanie odpowiedzialności za stan zdrowia wyłącznie na system powoduje ogromne skażenie ochrony zdrowia populizmem, a w takiej sytuacji bardzo wiele mądrych ruchów jest skazanych na niepowodzenie.

Dziękuję za rozmowę.